Reklamy

Już tylko najwięksi optymiści machają ręką i mówią, że to kwestia kilku tygodni – epidemia toczy się przez świat i niewiele wskazuje na to, że sytuacja prędko wróci do stanu sprzed jej wybuchu. Najważniejsza jest rzecz jasna rozmowa o ludzkim zdrowiu, ale nie znaczy to, że powinniśmy zignorować wpływ tych wydarzeń na najróżniejsze branże – chcielibyśmy żyć w niekapitalistycznym świecie, ale jednak tak nie jest i gospodarcze zawirowania uderzą w większość społeczeństwa.

Jak to w kapitalizmie bywa, najmocniej oberwie część najsłabsza, zatrudniona na najmniej stabilnych warunkach. W branży muzycznej stabilizacja to mrzonka dostępna wąskiej grupie, większość szuka bardziej stałych źródeł dochodów poza nią. Osoby, które wybrały pełne zaangażowanie w muzykę, w większości skazują się na przygodę niepewności i życie od przelewu do przelewu. Dzięki cyfrowej rewolucji nastąpiła kompletna zmiana modelu ekonomicznego w stronę występów jako głównego źródła dochodu, co w takich czasach, jak obecne, okazuje się zabójcze.

Można powiedzieć cynicznie, że są na świecie ważniejsze problemy, niż te dotykające branżę muzyczną. Oczywiście, ale każdy, kto tak mówi, niech naprawdę się zastanowi – czy ludzie pracujący w branży kulturalnej i rozrywkowej rzeczywiście są tak zbędni? Czy w najgorszych czasach nie pomoże nam piosenka, książka, film? To straszna demagogia, deprecjonować działalność, która w tak emocjonalny sposób porusza publiczność. Jeszcze przed epidemią tego typu wartościowanie ludzkiej działalności było niestosowne – gdyby muzyka była tak zbędna, to nie zajmowałoby się nią tyle jednostek i nie widzielibyśmy ciągłego wzrostu ilości słuchaczy i słuchaczek. Dlatego zamiast prowadzić jałową dyskusję na temat tego, czyja praca ma więcej obiektywnej wartości, należy przenieść rozmowę na pole, które wykracza znacznie poza branżę muzyczną, ale w mocnym stopniu to właśnie ją dotyka.

W sytuacji, w jakiej znaleźli się artyści i artystki, jest dużo większa część społeczeństwa. Zepchnięta na niestabilne formy zatrudnienia bądź zmuszona prowadzić fikcyjne, jednoosobowe firmy. Tzw. umowy śmieciowe, niski stopień uzwiązkowienia, praktycznie nieistniejąca solidarność zawodowa, a w razie przyczyn losowych zero zabezpieczeń socjalnych i zdrowotnych.

To nie tylko życie średniej wielkości DJ-a, ale wielu innych ludzi. Koniec epidemii – jakkolwiek odległy wydaje się teraz – będzie dobrym punktem wyjścia do rozmowy o tym, czy rzeczywiście we współczesnym społeczeństwie powinniśmy dopuszczać do sytuacji, w której miesiąc lub dwa niestabilności prowadzą do sporego kryzysu, a nawet biedy. Epidemia pokazała, na jak kruchych nogach stoją małe i średnie biznesy – od klubów po restauracje – ale też, jak duża część społeczeństwa żyje w niestabilności, z niewielkimi bądź nieistniejącymi oszczędnościami.

Wracając do świata muzyki, to rzeczywiście, sytuacja jest nieciekawa. Wirus uderzył w niefortunny czas dla klubów – koncerty i imprezy mają się najlepiej właśnie wiosną (i jesienią, czyli przy możliwej drugiej fali epidemii), przed letnimi festiwalami, a po zimie zniechęcającej do wyjść. Obszary w mniejszym – jak muzyka klubowa i elektroniczna – lub większym – jak hip-hop – stopniu uzależnione od sponsorskich pieniędzy zostaną dotknięte cięciami budżetów, bo w szukaniu oszczędności, korporacje zaczną od budżetów na kulturę i rozrywkę i wszystko, co w ostatnich czasach podpadało pod budowanie świadomości marki. Zaczęły się masowe streamy setów i koncertów, rozwija się VR – tak, to są jakieś pomysły, ale na razie to raczej piękne i potrzebne gesty w stronę publiczności, aniżeli realne rozwiązania trudnej sytuacji ekonomicznej, w jakiej momentalnie znalazło się wielu ludzi. Najwięksi raczej sobie poradzą, czy to dzięki oszczędnościom, czy sile marki, która pozwala jakoś zarobić nawet na streamach. Innych czeka ciężki czas, a w perspektywie nawet przebranżowienie. To nie są dobre wieści, bo w różnorodności siła, a nie jest tajemnicą, że najciekawsze rzeczy dzieją się z dala od głównego nurtu.

Czy można jakoś pomóc? W krótszej perspektywie wyjściem jest kupowanie fizycznych nośników i merchu bezpośrednio od artystów i artystek. Mimo, że w antyludzkim świecie kapitału gesty nie mają wielkiej monetarnej wartości, to i tak warto je wykonywać – słowa wsparcia i otuchy też znaczą wiele i pozwalają lepiej znieść ciężki czas. Strona artystyczna też nie musi siedzieć biernie. Można brać udział w różnych programach wsparcia, jeden z nich uruchomiło choćby Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Spróbować swoich sił w innowacyjnych i alternatywnych rozwiązaniach takich, jak streamowanie na Twitchu, uruchomienie profilu na Patronite, czy kreatywnym contencie na YouTube. Oczywiście, aspekt ekonomiczny jest tu najważniejszy, ale równie ważna jest walka z demoralizującą i frustrującą bezczynnością, która będzie nam podpowiadać najbardziej czarne i paranoiczne myśli. Sporą częścią funkcjonowania w branży muzycznej są interakcje z innymi i warto je wciąż pielęgnować, mimo drastycznie gorszych warunków.

Istnieją również formy wspierania bezpośredniego, od PayPala po Venmo. Prośby o takie wsparcie są jednak podchwytliwe, o czym boleśnie przekonał się kolektyw Discwoman. W reakcji na posta z prośbą o bezpośrednie wsparcie, otworzyła się toksyczna puszka Pandory i zarzuty o pychę i brak wyczucia. Nie jest niespodzianką, że główny atak wyprowadziły brygady włoskich techno brosów, zresztą i nasi rodzimi klepacze nie omieszkali lekko się ubrudzić nienawistną gadką. Rozumiem po części dramatyczne tony Włochów – choć powinni mieć więcej pretensji do swoich nieudolnych władz, aniżeli do kolektywu didżejskiego z Nowego Jorku. Czy post Discwoman mógłby być sformułowany lepiej, z większym wyczuciem? Z pewnością, chociaż reakcja na niego jest kompletnie nieadekwatna i oderwana od amerykańskiego postrzegania bezpośredniego wsparcia. To właśnie tam narodził się Twitch, gdzie można dostawać pieniądze za przeczytanie ksywki wspierającego na wizji, a streamuje się i monetyzuje absolutnie wszystko

Prośba o bezpośrednie datki nie jest wstydem i jeśli nie w smak ci forma, w jakiej ktoś prosi, czy nie po drodze ci z celem – po prostu tego nie wspieraj. W przeżartych cynicznym indywidualizmem Włoszech i Polsce wspieranie kogoś za to, że po prostu jest, z najzwyklejszej sympatii, wymyka się broumysłom, które podsycane wyimaginowaną wizją własnej krzywdy i zagrożeniem ze strony jakichkolwiek inicjatyw równościowych, wszędzie muszą pokazać swoją siłę i pogardę dla słabości.

A sprawdzanie czyichś przywilejów – szczególnie jeśli mowa o grupach narażonych na dyskryminację i z dyskryminacją walczących – to dość niebezpieczna droga. Mimo, że DJ Haram, Umfang czy Mobile Girl są relatywnie znane, to wciąż rozmawiamy o obiegu undergroundowym – mimo tak wytykanych w komentarzach układach z brandami (naprawdę trzeba życia nie znać, żeby naiwnie wierzyć w to, że da się przetrwać w branży muzycznej bez tego). Powtórzę po raz kolejny – nikt nie broni prosić, ani nikt nie zmusza do pomocy, więc zamiast rozlewać jad w internecie, puść sobie chłopcze jakiś secik Cercle i walnij krechę, może się uspokoisz w oczekiwaniu na kolejny sztos booking na Smolnej.

Trudne czasy mają to do siebie, że pokazują, które aspekty społeczeństwa działają najgorzej. Dzisiaj zamiast rozliczać, co się komu należy bardziej i czyja praca jest bardziej przydatna, mamy okazję pomyśleć o bardziej sprawiedliwych, stabilnych rozwiązaniach. Powaga sytuacji nie oznacza, że musimy przywdziać habity z worków po ziemniakach i w milczeniu patrzeć na działania służby zdrowia. Wprost przeciwnie, kultura i rozrywka mogą pomóc nam oderwać myśli od informacyjnego chaosu i dyskusji internetowych ekspertów. To także dobry moment na pokazanie solidarności i budowanie więzów, które są często przykryte warstwą biznesowej kalkulacji. Jako fani i fanki muzyki, artyści, artystki, ludzie mediów mamy obowiązek wspierać naszych ulubieńców. Ale także przemyśleć, co zrobić, żeby dwa miesiące izolacji nie niszczyły instytucji i podmiotów budowanych przez lata. Dotyczy to zarówno branży muzycznej, jak i każdej innej. Wspierajmy się!

WIĘCEJ